Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale co widzę! Ha! ha! kula na kuli! Ot to mi to! —
— A u nas tak! —
— Z których-że to pistoletów? kochany stryju! —
— Oba razy z Rejtanowskich. —
— Lecz jak to stać się mogło, że piérwsza kula tylko co mię nie musnęła za drzwiami? —
— Nie dałbyś wiary, mój mosanie, i ja sam teraz bez śmiechu pomyśleć nie mogę — tak mi ręce drżały, gdym wyszedł od ciebie i brał się tu za pistolety, jak owemu Anglikowi, o którym nie bez tego, żebym ci kiedyś nie opowiadał. —
— Nie, nie przypominam sobie, kochany stryju! —
— Czyż doprawdy? posłuchaj tylko, mój mosanie! To nic osobliwszego! Spory już temu kawał czasu, do dworu Księcia Karola Radziwiłła, panie kochanku, przywałęsał się był, niewiedzieć skąd i niewiedzieć jak, jakiś cienki, wymokły, wyporterowany, wydżynowany Sir Smook, rodowity Anglik, i do tego jeszcze koniuszy Esquire, jak wszyscy Anglicy. Bo stąd to, mówiąc nawiasem, trzeba sobie tłómaczyć piękność i dobroć koni an-