Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóś nie żartem zaczynasz ubliżać, stryju, mojéj narzeczonéj; ośmielam się więc przypomnieć, z winném mojemu opiekunowi uszanowaniem, że za imie mojéj narzeczonéj, chociaż dałem to imie Antosi bez waszéj wiedzy i woli, gotow byłbym zadzwonić w szable, z kimkolwiek — nawet —
— Nawet z rodzonym stryjem! Czemuż nie kończysz? dobry, przywiązany, uległy synowcze! — A wiész-że młokosie, chłystku, fjutko, mój mosanie, że-bym cię tu na miejscu w sztuki rozsiekał, nie zważając jaka w tobie krew płynie, jeślibyś śmiał odezwać się mi podobnie przed laty cztérdziestu. —
— Proszę mi darować, kochany stryju, ale to-by nie nastąpiło. —
— Co nie nastąpiłoby! nie nastąpiło! — Nigdym nie zwracał uwagi na twoje puste mowy; ale kiedy doszło do tego, że mi dotykasz honoru, że mię śmiész robić samochwałem, junakiem, pustomówkiem, jakimi wy wszyscy dziś jesteście — musisz mi tu natychmiast wytłómaczyć się z każdego swojego słowa, albo, przez Ś. Tadeusza, ciężko pożałujesz swego! —