Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzenie, że nawet ta jawna z waszéj strony niełaska nie zmartwiłaby jéj śmiertelnie. —
— Rozumiem cię, mój mosanie, i na dowód, że rozumiém, powiém ci na ucho, nie przez zemstę, broń Boże, ale litując się najszczérzéj nad tobą — żeś strasznie, kolosalnie, kubicznie głupi. —
— Kochany stryju! prawdaż to, żeście dużo podobni do mojego ojca? —
— Kropla w kroplę, mój mosanie! —
— To w cóż się teraz obróci moje zawołane podobieństwo do nieboszczyka ojca? —
— Kiedy tak chcesz, odpowiém ci i na to. Ojciec twój, pokój jego popiołom, był walny, szczéry, braterski człowiek. Nie znal on tych faryzejskich, niepoczciwych, tych jakichś waszych teraźniejszych wybiegów, któremi ty, mój mosanie, jak stary bankrut, chcesz mi się tu ratować; ale ręczę cię, jakem chrześcijanin, jak żołnierz, że nie dopuściłby on nigdy, aby nasz herbowy Gryf miał się zamienić na sójkę w twojém ręku; nie ręczę cię nawet, mój mosanie, czyliby twój ojciec, w teraźniejszym stanie rzeczy, nie uczynił zamachu — choćby tylko jakie kilkadziesiąt razy — na swoje własne podobieństwo! A potrzebujesz