Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sposobem, jakby mówił: — Mamy z sobą rozrachunek. —
Ja nie wiedziałem co z sobą począć, i dumałem: na jakiéj stopie być z Porucznikiem? Antosia tymczasem, przenikliwa jak kobiéta, dowcipnie zbliżyć nas chciała.
— Porucznik — rzekła — taki grzeczny! przyjechał, wiedząc że tu będziesz, powinszować ci wyzdrowienia. —
— Zobaczyć chyba czy’m już wyzdrowiał — szepnąłem.
Wędrychowski szatańsko usta wykrzywił i spójrzał na mnie z pode łba. Krew zawrzała we mnie. Nie wiém coby tam było daléj i cobyśmy byli mogli powiedzieć sobie jeszcze, gdyby więcéj osób nie nadeszło. Antosia, przez jakiś cudowny instynkt kobiécy, po twarzy mojéj poznawszy co się w duszy działo, wzięła mnie zręcznie pod rękę i została się ze mną za wszystkiémi.
— Widzę — rzekła — Adamie, że cię znowu zazdrość dręczy i że masz cóś na duszy. Łatwiéj to poznać niż myślisz. I gdyby to tylko dla mnie było widoczném, jabym ci nic nie powiedziała; ale wszyscy