Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

310
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

go od siebie odstręczyć, by do mnie przystąpić i skalać się nie mógł, by ten stał jak widmo pomiędzy nami!
— Kobieto! aleś ty go zabiła! zakrzyknął doktor.
— Zabiła! powtórzyła ręce łamiąc Sara; jam go zabiła!
— On kona, on umiera z twojéj przyczyny...
— Umiera! tymże dziwnym głosem powtórzyła Izraelitka.
— Umrze! zawołał doktor: dziś, jutro, nie wiem kiedy, ale śmierć wisi nad nim niechybna...
Kobieta spuściła głowę, jak skazany na ścięcie.
— I ja umrę, rzekła po cichu, i ja umrę!
Po chwili podniosła głowę i spytała:
— Ale gdzież on jest? co się z nim dzieje? wywieźliście go na wieś? Kto z nim jest? Jest pewnie ta... ta...
— Jest — szybko przerwał doktor, chcąc niemiłą skończyć rozmowę — i on ją kocha, ale ta miłość prędszy mu dziś tylko grób otworzy...
— On ją kocha? Nie! on jéj nie kocha! przerwała Sara; on kochać nie może...
Brant ruszył ramionami.
— Nie chcę z nim się widzieć, mruknęła Sara; nie chcę mu zatruwać chwil ostatnich, niech mu upłyną tak słodko jak te, których ja wspomnienie w sercu noszę... Ale na Boga! doktorze, raz tylko jeszcze, ukradkiem, gdybym choć spojrzeć nań mogła, choć wzrokiem z dala pożegnać!
Brant rzucił się oburzony.
— A to już ohydne samolubstwo! zakrzyknął: nie dosyć ci ofiary kobieto, chcesz widzieć ją jak kona!