Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

308
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Stary Brant płakał po cichu, ale mu nie chciał zatruwać godzin politowaniem i odwracał myśl od cierpienia niezręczną czasem rubasznością. Rzadko pani Brzeźniakowa, rzadziéj jeszcze Marya przychodziły go nawiedzić; ale gdy stan jego pogorszać się zaczął, Marylka wytrzymać nie mogła, nie wiedząc co się z nim dzieje, i na nic już nie zważając, poczęła godziny całe przepędzać w jego domku, pomimo łez i przestróg matki.
Czytywała mu dla rozrywki, bawiła go łagodną rozmową, wesołemi półsłówkami nawet; bo heroizm podnosił się aż do ofiary własnego smutku, aż do udawania wesela, choć każdy uśmiech gorzko opłakała w kątku.
Czy się Stanisław nie poznał na tém sercu, z takiém poświęceniem bijącem dla niego, czy tego co czuł okazywać nie chciał — nie wiem; ale łza nieraz ukradkiem wymknęła mu się z pod powieki, i począł spozierać na Maryę z wdzięcznością i zajęciem, a jak dziecię do piastunki, przywykłszy do jéj starań, tęsknił po niéj niespokojny, gdy w godzinie umówionéj szelestu jéj sukienki nie słyszał. Ona go tak dobrze rozumiała! jéj serce tak zgodnie biło z sercem jego! Ale na miłość, na miłość — już było za późno, bo śmierć się zbliżała.
Na smutek czy na pociechę nieszczęśliwéj Maryi, u zachodu życia prawie, zmieniać się tak począł Stanisław, z nieczułego stając się coraz rzewniéj przywiązanym, coraz serdeczniejszym dla niéj. Zdawało się, że całkiem zapomniał o Sarze, że ją pokochał jak siostrę i więcéj może niż siostrę.
Pani Brzeźniakowa łamała ręce.