Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Napróżno przez Bartola Milanese i innych wysłańców starał się dowiedzieć Jan o Pepicie; próżno ozdrowiawszy sam Rzym i Transtevere z niebezpieczeństwem życia przebiegał, zaglądał do okien, ścigał kibić podobną, ruchy zbliżone do wdzięcznych poruszeń dziewczęcia, nigdzie jej niebyło.
Nieopuszczał jednak mieszkania, zawsze w nadziei, że Pepita gdy będzie mogła, poszuka go w znajomem już sobie miejscu. Gałązka zeschłego jaśminu i niezgojone jeszcze rany jedyną mu pozostały po tak krótkiej miłości pamiątką. A! i obraz dziewczęcia tem cudniejszy, tem wdzięczniejszy, że go złotem na tle niebieskiem marzenia wyobraźnia wymalowała, zdobiąc co dzień, strojąc wszystkiem co gdzie, choćby w żądzy swojej znalazła.
Nadeszły tymczasem miesiące jesieni i Roma powolnie zaludniać się zaczęła, ulice roić powozami, czerwienieć liberją porporati’ch, ćmić narodem artystów powracających ze swych wycieczek do Neapolu, Florencji lub Herkulanum. Przybywali Anglicy, Niemcy, Rosjanie, Francuzi, jedni wabieni arcydziełami mistrzów, pędzlem nieśmiertelnym Rafaela i dłutem Michała-Anioła; drudzy zaciekawieni wielkiemi religijnemi obrzędy, inni wreszcie przez próżniaczą obojętność, co szuka sama niewie czego, i rzuca się na wszelką nowość. W tych ostatnich nic się na widok Rzymu nie poruszyło; chcieli jeść śniadanie w Katakombach, chcieli głośno rozmawiać w Bazylice Św. Piotra, lornetowali w czasie mszy Sykstyńskiej kaplicy, płacili kopaczom za mniemane