Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

necję, Florencję, Neapol, Herkulanum i Pompeję, wzdycham jeszcze. W jednej z tych chwil tęsknoty napisałem powieść z fantazją, którą te słów kilka poprzedza, byłem osamotniony. Zaczytałem się w Dancie, przypomniał mi się obraz wystawiający karnawał rzymski na Corso, na który długo patrzałem w Horodźcu, i tak urodziła się ta powiastka. Nie trzeba w niej szukać nic więcej nad to co zawiera, — obrazek odgadniony w marzeniu, zapewne nie całkiem trafny, ale może za to żywy.
Na nici pajęczej tej fantazji uczepiłem malutką myśl, zresztą nie nową, o marności tego uczucia, którego cała powieść jest pełną. Widziałem nie jedno życie złamane tem pragnieniem idealnej miłości, która rzadko wykwita na świecie, a nie nasyca nigdy. Wypowiedzałem com myślał. Ale głównie chodziło mi o obrazek, o którego wartości sam sądzić nie mogę. Wkrótce po wyjściu książeczki w Lipsku, hrabia Aleksander Przeździecki, który wówczas podróżował i znajdował się właśnie w Rzymie, ztamtąd przesłał mi list z kilką o niej słowami. Przypominam sobie, że to był jedyny niemal sąd, który na mnie zrobił trwalsze wrażenie.
Hrabia zarzucał mi w opisie karnawału przeniesienie go z dnia na noc, co nie ma miejsca, ale dziś jeszcze przerzucając powiastkę, zostawuję tę dobrowolną niedokładność, bo tak mi się jakoś ten szał karnawałowy na tle nocy włoskiej lepiej i prawdziwiej wydaje niż we dnie. Jest to omyłka umyślna.
Do drugiego zarzutu dały powód słów kilka wciśnionych tu o Rafaelu, osądzonym ze stanowiska szkoły nowo-katolickiej Overbecka, Veita i ich naśladowców. Nie jestem zwolennikiem archaizmów w sztuce umyśl-