Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Komuż się z nas czarowne Włochy nie śniły? Kto nie zapragnął pokłonić się stolicy świata, Rzymowi, i pomodlić u grobu świętego Piotra i odetchnąć powietrzem, które napełniało piersi tylu poetów, artystów, tylu świętych i wielkich ludzi. Mało być musi chłodnych i umiarkowanych, co do tego szczęścia nie westchnęli nigdy, bo co roku prawie kraj nasz ekspedjuje do Italji pod pozorem choroby znaczny transport szczęśliwych swych dzieci, a przyznam się, że na widok tych wybranych, którym danem było oglądać ziemię obiecaną, zawsze mi się robiło jakoś tęskno, i czułem prawie zazdrość w sercu. Żem marzył o podróży do Włoch długo i uparcie, nie tyle może dla gruzów rzymskiego świata, co dla świętości miejsca i płodów sztuki szczęśliwie wykwitłej na rumowisku dawnych wielkości, żem pragnął zobaczyć Rzym, przyznaję się ze wstydem. Wiem dzisiaj i wierzę z Emersonem, że zaniósłbym tam siebie i znalazł to tylko, cobym wywiózł z sobą, że możebym spotkał się więcej z jednym zawodem, i zapracował na tęsknotę, ale i dziś jeszcze odzywa się we mnie to pragnienie. Dawniej towarzyszyła mu nadzieja, teraz lata jej siły ujęły, ale wspomniawszy Rzym, We-