Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czył. Tak mi się przypatrywał, żem się aż do okna cofnąć musiała zażenowana...
Wyobrażałam go sobie daleko starszym, — szczebiotała dalej — wygląda wcale młodo i bardzo, bardzo dystyngowany. Ma w rysach coś tak szlachetnego, twarz tak miłą, tak smutną, oczy tak wyraziste.
W czasie, gdy Sylwja z wielkiem zajęciem opowiadała o księciu Józefie, Burzymowski stał z głową spuszczoną, posępniejszy coraz.
Długo nie mógł odezwać się ani słowa.
— Ph! — rzekł wkońcu — stary bałamut, ma już lat około czterdziestu... Ale tak! Pamiętam go młodym i pięknym w czasie sejmu czteroletniego i po kampanji 1792 r., ale to już temu latek kupka, a żyło się żwawo i z niejednego roku dwa zrobiło!
Zachmurzył się mocniej jeszcze i dodał;
— Ale, moja Sylwko Sylfido! — ciekawość ciekawością, hm! czyż godzi się tak oknem wyglądać, żeby się aż dać widzieć? To mi się zdaje — nieprzyzwoicie!
Sylwja się rozśmiała wesoło.
— Oknem wyglądać, nieprzyzwoicie? tatku?
— A tak, oknem wyglądać, — potwierdził Burzymowski — zwłaszcza gdy przejeżdża taki bałamut, któremu lada młode oczki zawracają głowę.
— Tylko nie moje! — przerwała Sylwja.
— Jeszczeby tego chyba brakło na moją biedę! — odezwał się szambelan. — Niech nas Bóg uchowa i strzeże.
Czeżewska, ztyłu stojąca, słuchając rozmowy, ramionami ruszała. Sylwja śmiała się z nieopatrznością dziecięcia, szambelan burczał.
Pani wojskiej wreszcie to co nazywała prześladowaniem ojca, uprzykrzyło się — i wtrąciła głosem słodziuchnym, ale stanowczo.
— Pan szambelan ma czasem jakąś przyjemność tę biedną Sylwkę morałami udręczać! Słowo daję! Widzi pan, że ją to irytuje.
Burzymowski zmiękł zaraz, trochę się nastraszywszy.