Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jesz spokojnie? Jakżeś się tu dostała? Mów! Proszę! Góra z górą! Zrobiłaś mi, mogę powiedzieć, największą w świecie siurpryzę, najmilszą. Przynosisz mi z sobą pamięć drogich dni młodości!
Spojrzała w zwierciadło i na twarzyczkę swoją, którą zwróciła ku Czeżewskiej, kończąc zmienionym tonem.
— Patrz, proszę cię, jak ja zestarzałam przed czasem! Co to za paskudny ten ząb czasu, którego ślady, niestety, niczem się zagładzić nie dają, gdy serce — serce — ach! starzeć się nie chce i nie umie.
Około oczów, patrz, ces potes d’oie, abominables! skąd się to wzięło? z płaczu czy od śmiechu? Powiadam ci, że nawet i płacząc, i śmiejąc się, nigdym się bardzo nie krzywiła, starałam się utrzymać na wodzy — a jednak! Ce que c’est que de nous!
To mówiąc nie próżnowała majorowa, spoglądała w zwierciadło, na przyjaciółkę, chwytała z gotowalni szczoteczki, tamponiki, flaszki, nacierała i poprawiała coś, przylepiała, smarowała śpiesząc się, podnosząc instrumentu tualetowe, a wojska patrzała na tę jej żywość z uśmiechem, w którym było i trochę zdumienia i zazdrości wiele.
Majorowa paplała, rzucając ciągle pytaniami, a nie dając czasu do odpowiedzi.
— Kiedyżeś przyjechała? z kim? sama? Na jak długo?
Zwróciła ku niej oczy. Wojska, sznurując usteczka, zabierała się nareszcie do cichej, powolnej odpowiedzi. Samo z siebie się rozumie, iż rozmowa toczyła się po francusku.
— Przybyliśmy tu dopiero wczoraj wieczorem. Pierwszy krok mój, droga Jutko, był naturalnie do ciebie. Nie przyjechałam sama, przywiozłam z sobą kuzynkę moją, córkę szambelana Burzymowskiego, której, mogę powiedzieć, zastępuję miejsce matki — une enfant adorable!
Attendez! Burzymowski! Szambelan! A tak! tak! tłusty, okrągły, wesoły, dobry z kościami szlachcic —