Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Karetka zatrzymała się przed oficyną i niebawem pani hrabina de Vauban z Habąkowską, która tylko co przybywszy, już jej nazad towarzyszyć musiała, siadły do powozu.
Pocztyljon zagrał, uderzenie z bicza rozległo się po dziedzińcu i ze zdumieniem wszystkich — karetka, kłusem wyciągniętym gniadoszów, potoczyła się ku Warszawie.
Hrabina, delikatna, niebardzo znosząca podróże, do rannego wstawania nieskora, że się dała skłonić do wyjazdu, dawało do myślenia wiele. Dziwniejszem jeszcze i bardziej zagadkowem było, iż majorowa zaledwie wysiadłszy napowrót z hrabiną jechała...
Łamano sobie głowy, a każdy ze zmistyfikowanych przez Pokutyńskiego inaczej to sobie tłumaczył.
Najnieszczęśliwszą była podobno Bretesza, której udzielona wiadomość o ruinie wszystkie plany, na przyszłość osnute, krzyżowała.
Książę zniknął z dziedzińca, dwór też, dopaliwszy fajek, rozchodzić się zaczął, rozmyślając nad niespodzianą komplikacją wypadków, mogących na czas jakiś zachmurzyć horyzont Jabłonny.
Przy obiedzie rozmowa jakoś nie szła, wszyscy byli tak posępni jak gospodarz, który odpowiadał roztargniony półsłowami i żadną nie zdawał się interesować rozmową. Nie poszedł potem nawet do bilardu i siadł w oknie sam jeden.
Pani Cichocka, Bretesza i dwie Francuzki, widząc go tak chmurnym, pocieszać i rozrywać nie śmiały.
Chociaż wszyscy Pokutyńskiemu dali byli najuroczystsze słowo, że powierzonej nie zdradzą tajemnicy, po obiedzie, znalazłszy się sami, Kamenecki z Rautenstrauchem, nie mogąc przypuścić, aby względem siebie byli do sekretu obowiązani, pierwsi zagaili sprawę pocichu.
— Proszę cię, co za smutna katastrofa! — szepnął Kamenecki — i jak to na księcia naszego podziałało! Chodzi jak struty!