Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może szambelan mi powiesz, co was wszystkich taką melancholją zaraziło?
— Jakto! pani nie wiesz nic?... — zapytał niby zdziwiony szambelan.
— Zmiłuj się! Nic a nic!
Pokutyński ze smutnem obliczem pochylił się do jej ucha.
— Proszę tylko nie wydawać mnie z sekretu! Książę nasz jest zrujnowany! kapitały, które miał w jednym holenderskim banku, razem z nim przepadły. Katastrofa okropna, lecz proszę pani jeszcze raz, ażeby to między nami zostało!
Francuzka posądziła może w początku szambelana, że z niej żartował, ale Pokutyński był doskonałym artystą. Twarz jego mieniła się wedle wymagań sytuacji, wydawał się tak przybity i zmartwiony, iż Bretesza przelękła się i zmieszała. Zbladła o tyle, o ile jej róż na twarzy rozpostarty dozwalał, i cofnęła się do oficyny.
Szambelan jeszcze raz zaklął odchodzącą, żeby go nie wydawała z sekretu.
Właśnie w tym samym momencie odezwała się od stajen trąbka i tak zwana piątka pocztowa wiedeńska, zaprzężona do wygodnej karetki pani de Vauban, zwróciła oczy wszystkich.
W książęcej stajni, oprócz kilkudziesięciu koni wierzchowych i paradnego cugu, którym stary Czerepiński powoził, było dosyć czwórek i piątek polskich i korsykańskich, ale wiedeńskiej nie zrównała żadna. Konie lekkie, piękne, doskonale dobrane szły jak panienki w tańcu, z gracją, z humorem. Służba do nich na wzór poczt niemieckich ubrana, w palonych butach, łosiowych spodniach, wykładanych frakach, stosowanych kapelusikach, była wytworna i elegancka, aż patrząc na nią każdy się cieszył.
Książę też powiódł oczyma za swemi gniadoszami, a Fribes się do nich uśmiechnął. Pocztyljon powożący z blachą na ręku, popisywał się z trąbką, która wszystkich do okien i drzwi powoływała.