Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wahawszy się nieco poszła szukać swej starej przyjaciółki.
Ta już się nie spodziewając spóźnionych odwiedzin zajęta była właśnie zwijaniem papilotów na resztce włosów, uzupełniającej stojącą na postumenciku peruczkę, gdy ujrzała wchodzącą swą wychowanicę.
— Kochana wojska, — poczęła Sylwja, stając przed nią, — przyszłam ci ze wstydem oznajmić, żem musiała ulec naleganiom Mieczysława... Nie pozwala mi schronić się jakem chciała do klasztoru...
Każe mi jechać na wieś!
Wojska rzuciła się ku niej z radosnym okrzykiem.
— Cieszy was to? — podchwyciła Sylwja — mnie to męczy i niepokoi; lecz nie spodziewam się, aby mojem mocnem postanowieniem zwłoka ta zachwiać mogła...
Jedziemy na wieś! moja wojska, — dodała, ręce składając, — przyszłam cię prosić, abyśmy jak najprędzej wyjechać mogły. Rozkazuj, dysponuj, rób co chcesz. Każ pakować w nocy... jedźmy!
— Natychmiast! — krzyknęła wojska chwytając za peruczkę, bez której się nigdy nie pokazywała. — Kochana Sylwjo! będziemy mogły jechać jutro, nawet rano!!
Ależ przecie nie pojedziemy same? Pan Mieczysław towarzyszyć nam będzie.
— Nie wiem — odparła Sylwja. — Jestem pod jego rozkazami. Zrobi co uzna właściwem.
Tylko prędko, prędko, wojska moja, uciekajmy stąd! proszę!
I chwyciwszy się za głowę, Sylwja wybiegła z pokoju.
Przez całą noc nikt oka nie zmrużył w kamienicy; począwszy od Zybka do Mieczysława, który pomagał do zbierania i pakowania rzeczy, biegali wszyscy. Głos pani Czeżewskiej rozlegał się na wschodach, po pokojach, w dziedzińcu. Wytaczano powozy, smarując je przy latarniach, najęta dorożka woziła to Zybka, to Grabskiego do jego mieszkania, a nadedniem Czeżew-