Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jutro, — odezwała się do Mieczysława, — jutro potrzebujemy się widzieć jeszcze, aby wszystko skończyć, rozporządzić, zdać i polecić tobie.
Pojutrze chcę już być pod tym dachem, w tych murach, co mnie na wieki od świata oddzielą.
— Kochana kuzynko, — odważył się wystąpić Grabski, który miał czas do namysłu. — Stanie się jak zechcesz, ale ja jestem przez ojca twojego naznaczonym opiekunem, uznajesz to czy nie?
— Tak jest! — cicho szepnęła Sylwja.
— W imieniu ojca twojego mówię — kończył Grabski. — Żądasz wstąpienia do klasztoru, nie sprzeciwiam się, pod tym jednym warunkiem, że między światem a furtą zakonną rok, pół roku spoczniesz i namyślisz się na wsi...
Żądam tego od ciebie w imieniu ojca — wymagam, i nie odstąpię... Masz do wyboru, albo się oprzeć, w takim razie ja zrzekam się opieki i ustępuję, lub usłuchać mej rady, prośby, błagania...
Mieczysław złożył ręce i ukląkł przed nią, Sylwja zapłakana, wahała się widocznie.
— W imię ojca twojego — powtórzył Micio.
— Każesz mi męczyć się dłużej! — zawołała zakrywając oczy.
Chwila długiego milczenia nastąpiła, w czasie której Mieczysław na klęczkach pozostał. Sylwja jeszcze łzami zroszoną podała mu rękę, mówiąc słabym głosem:
— Będę ci posłuszną.
Krzyknęła, zlekka cofając się, poczuwszy, że Grabski ją w nogi całował.
— O, ty mój dobry opiekunie! — dodała, wyciągając ręce obie, — jaki ty jesteś nielitościwy!
Nie mówili już więcej, Grabski wzruszony szepnął tylko, że przenocuje na dole, aby być na jej rozkazy i usunął się natychmiast.
Długo stała szambelanówna jak wkuta do posadzki.
Szmer jakiś musiał jej przypomnieć Czeżewską, za-