Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z twarzami mocno zarumienionemi, w strojach najrozmaitszych, począwszy od kurtki z lisami do taratatki i fraka, stało w progu z kielichami w ręku.
Wszyscy byli pod tęgą datą, rozochoceni, rozgorączkowani. Pieśń pospolita, dawna, znana już z samej nuty swej, brzmiała niezgodnemi głosy:

A kto nie wypije,
Tego we dwa kije.
Łupu cupu, cupu łupu,
Tego we dwa kije!

Tężyzna ta, bo tak wówczas zwano hulaków, niespodziewała się pewnie spotkać z kobietami, gdyż zobaczywszy je, nagle śpiewać przestała, czapki się niektóre podnosić zaczęły.
Była chwila namysłu i zgryzot sumienia.
Wtem mężczyzna ogromnego wzrostu, twarzy butnej i zuchwałej, ruchów żołnierskich a rubasznych, stojący na przodzie, krzyknął głosem donośnym.
— Szambelan Pokutyński, dezerter, prosimy o wydanie go w ręce sprawiedliwości! — Powiedziano jest w prawie pruskiem, ruskiem i mazowieckiem, że kto przechowuje dezertera, podpada tej karze co on sam!
Towarzysze mówcy przypatrując się z ciekawością niezmierną pięknej Sylwji, szeptali coś żwawo do uszu jeden drugiemu. Burzymowski rozdrażniony wąsa już nie kręcił, ale go darł.
Zdala za tą gromadką z kielichami widać było żydów, włościan, furmanów, gawiedź wszelaką, która się zbiegła przypatrzeć tej osobliwej procesji. Zybek, stworzenie ciekawe niepomiernie, między nich się wcisnąwszy prawie, śmiał się tak, że aż przysiadał.
— Prosimy o przebaczenie, — ciągnął dalej olbrzym ów innym przodujący, który był nie kim innym tylko sławnym Dąbskim — nie wiedzieliśmy o obecności dam, a niewiadomość, jak wiadomo, grzechu nie czyni. Bądź co bądź niewieście robrony, choć za szańce służyć mogą, nie dają droit d’asile. Dezertera się domagamy, nieodzownie!