Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtem cała gromadka hucznie zawtórowała za mówcą.
— Dezertera! Dezertera!
A jeden zanucił.
Et caetera! et caetera!
Obudziło to śmiech powszechny. Wojska Czeżewska nie cierpiąca scen grubjańskich, przerażona tem najściem gwałtownem, nad wyraz wszelki, zobaczyła szczęściem drzwi do drugiej izby otwarte, i pociągnąwszy Sylwję za sobą, zniknęła, drzwi natychmiast ryglując, — bo — za nic ręczyć nie można było! Trzęsła się jak w febrze, powtarzając:
— A cóż to za grubjaństwo!
Oddalenie się kobiet oswobodziło je wprawdzie od zuchwałych wejrzeń, ale położenie osamotnionego Burzymowskiego uczyniło nieskończenie trudniejszem.
Mówca bowiem, widząc, że mężczyźni pozostali sami, nie wahał się już wkroczyć do izby ze szklanką w ręku, a towarzysze jego nieodstępni żwawo poszli za wodzem w ślady. Szlachcic znalazł się otoczony, ściśnięty przez tę młodzież junacką, która na nim nader przykre czyniła wrażenie, choć własną mu przeszłość przypominać mogła.
Goście przybywający pod hełmem, nawykli przytem do łatwego robienia znajomości u kieliszka, znęceni cudnie piękną twarzyczką, której pokrewieństwa bliskiego z okrągłym szlachcicem łatwo się było domyślić — posunęli się rewindykować dezertera, ale razem przedstawili się po kolei Burzymowskiemu i — stante pede, pili już jego zdrowie.
Szlachcic, jakeśmy mówili, miał od natury dane serce miękkie, nierad był uchybić nikomu, więc choć zły, starał się być niezmiernie grzecznym. Przyjmował uściski rąk i całusy, wywzajemniając się z coraz większą serdecznością wieśniaczą. Ogólne usposobienie powoli nań oddziaływało. — Uśmiechał się.
Słychać było cmokania i nazwiska, a w przestankach Burzymowskiego wykrzykniki:
— Ale — mój mości dobrodzieju...