Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tę swobodę uważała za wielką nieprzyzwoitość i sromała się za swą wychowankę.
Stary Burzymowski także niebardzo być rad musiał ze znalezienia się córki i stał frasobliwy, to głowę gładząc, to odchrząkując znacząco, to smutnie spoglądając na swe zapylone buty. Twarz mu chmurniała, oczyma zdawał się chcieć do zrozumienia dawać Pokutyńskiemu, ażeby się z malowidłem Warszawy niekoniecznie rozpościerał tak szeroko. Szambelan zaś był pod tak silnem wrażeniem piękności panny, że dla niej gotów był względem przyjaciela dopuścić się nieposłuszeństwa i zdrady.
Rozmowa zaczynała się coraz swobodniej rozwijać, bo Sylwja zawojowawszy odrazu szambelana, chciała z niego wyciągnąć wszystkie jej potrzebne wiadomości, których była spragnioną — a czuła już, że Pokutyński musi jej być posłusznym — gdy zdala dały się słyszeć śpiewy jakieś osobliwego rodzaju.
Nie był to ani śpiew żydów, obchodzących swe nabożeństwo, ani hukanie napiłych wieśniaków; żaden z tych dwu rodzajów, jakich w karczmie się spodziewać było można, ale coś ekstra ordynaryjnego, dziwnie niesfornego, krzykliwego, zuchwałego, hałaśliwego, junackiego, zmieszanego z pieśni, wrzasku i śmiechu.
W izbie karczemnej nastało milczenie, wszyscy się przysłuchiwali z podziwieniem i niejaką trwogą. Jeden może Pokutyński domyślał się, co to być mogło, brwi podciągnął do góry, drgnął i usta zakąsił.
Panna Sylwja, którą nic ustraszyć nie mogło, śmiała się — rada już i tej jakiejś niespodziance. Wojska miała minę wystraszoną, Burzymowski zdumiewał się i głową kręcił, okazując niepokój, zwłaszcza, że śpiew ten coraz dobitniej, wyraźniej, głośniej począł się przysuwać, zbliżać, naostatek zabrzmiał w sieniach i rozszedł się po nich echem szerokiem.
Niedość na tem, przysunął się pod same już drzwi, które się nagle z wielkim łoskotem otwarły.
Kilkunastu młodych i średniego wieku mężczyzn,