Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a wpadło w gniazdo osie. Panna, dziecko, z wyobraźnią rozbujaną, dostała się w ręce Vaubanowej i kompanji, pod opiekę blaszaną, — głowę jej książę zawrócił, choć może sam nie chciał!
Już gdy się Grabski o nią pojedynkował z tym młokosem, chodziły bałamutne plotki, że panna się w księciu kochała, a on bardzo to miał przyjmować obojętnie. Dziewczyna, nieopatrzna, nie dbała co o niej mówić będą, afiszowała się jakby umyślnie, któż wie? ojciec mógł się czegoś dowiedzieć, był do dziecka przywiązany!
Wasilewski kończył swe uwagi, gdy się wsunął do salonu stary Białopiotrowicz.
Gospodarstwo oboje chcąc uniknąć dalszego rozprawiania o tym niemiłym przedmiocie, poczęli o pogodzie, o Prusakach, o Francji, o wojnie. Przybyły gość po kilku słowach sam wtrącił.
— Słyszeli państwo o nagłej śmierci Burzymowskiego? Wszak to w sąsiedztwie? Przechodziłem właśnie około kamienicy i ledwiem się mógł przecisnąć, tyle tam powozów, ludzi, służby, i taki zamęt około tego domu.
— Zatem umarł, biedny! — westchnęła pani Sołtykowa.
— Raziła go nagle apopleksja; człowiek był otyły, jeść pono lubił — coś go zirytowało!
Pan Białopiotrowicz nie chciał nic wspomnieć o plotkach, które chodziły.
Spojrzeli wszyscy po sobie.
— Mnie żal tego poczciwego Grabskiego — wtrącił Wasilewski. — Z rany jeszcze nie wyleczony, o kulach się przywlókł, gotowa mu się przyrzucić gangrena, ażeby jedną więcej było ofiarą.
Przyjemne to następstwa nader wesołego karnawału! — dodał szydersko. — Niema co mówić, sowicie opłacona zabawa!
Nadchodzili i inni goście, a pani Sołtykowa, której się serce ścisnęło nad niedolą sieroty, odeszła pocichu z oczyma łzawemi.