Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, to może i nie chcę! — niedbale odparła Sylwja, — a może, może mi nie wypada!
— Serce moje — zbliżając się do niej, szepnął ojciec tak, aby go Czeżewska nie słyszała. — Masz co napiętego?...
Na bladą twarz biednego dziewczęcia wystąpił rumieniec i zniknął. Popatrzyła z politowaniem i czułością na ojca.
— Mój ty dobry, mój kochany tatku! — odezwała się głosem zbolałym, błagającym. — Nie pytaj mnie o nic. Nic ci powiedzieć nie mogę takiego, coby ci radość sprawiło, a próżnym smutkiem poco cię karmić?
— Ale, na Boga! jakiż ty możesz mieć smutek! — załamując ręce, krzyknął szambelan.
— Ach! nic, nic! — przerwała Sylwja, widząc go tak poruszonym — ale, smutne jest to życie! zabawy są smutne i wesołość niewesoła, mój dobry ojcze!
Burzymowski zbliżył się, całując ją w czoło i przestraszył się, dotknąwszy go, znajdując je jak ogień gorącem.
— Ale ty chora jesteś! — zawołał — głowa rozpalona okropnie!
Sylwja białą dłoń przyłożyła do czoła, powiodła po niem i odpowiedziała:
— Nie wiem! Może!
Mowa i twarz córki zaniepokoiły wielce starego, nie myślał, nie chciał już nalegać o nic. Sylwja spróbowała wstać, opierając się na ręku, i opadła ze smutnym uśmiechem na kanapę. Spuściła oczy, milczała; potem jakby dla zmienienia przedmiotu, szepnęła:
— A z Miciem co się tam dzieje? nie wiesz?
— Mieczysław ma się lepiej — odpowiedział żwawo Burzymowski. — Widzę, że cię poczciwy chłopiec obchodzi. Otóż, łaska Boża nad nim, nic mu nie będzie. Witaczek mnie zapewnił, że może nawet i bez okulawienia się obejdzie. Jakiś czas tylko o lasce chodzić musi, póki się nie wzmocni noga.
— A prędkoż mu wyjść pozwolą? — zapytała Sylwja.