Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w jednym interesie, — rzekł stary — a tu, widzę, nie pora.
— O czem chciałeś mówić, kochany tatku? — słabym głosem odpowiedziała Sylwja, oczy podnosząc na niego.
— Rzecz nie jest jeszcze tak pilna, będzie na to czas — odparł szambelan. — Tyczyło się to naszego powrotu do domu.
— Do domu? czy ci tak pilno? — spytała, podnosząc się nieco.
— No, poraby już wracać — rzekł Burzymowski. — Ty się tu więcej męczysz, niż bawisz, co i z humoru, i z twarzy widać, a ja naprawdę nudzić się zaczynam. W domu, do kaduka, źle idzie gospodarstwo; rządca mi pisze, że jabym mu się tam bardzo zdał.
— Ale, zmiłuj się, ojcze, ja bo powrócić nie mogę! nie chcę! — zawołała Sylwja stanowczo.
— Jakto, nie możesz! — zawołał zdziwiony ojciec — nie możesz? Cóż? dlaczego?
Szambelanówna spuściła oczy, zmieszana drąc swój woal w rękach.
— Stosunki towarzyskie, projekta różne, prawie zobowiązania. Ja obiecywałam, nie przewidując, żebyśmy tak rychło mieli opuścić Warszawę. Ojciec o powrocie nie wspominał dotąd nigdy, a jam się nie spodziewała...
— Jużciż mogłaś przewidywać, że do domu kiedyś powrócić potrzeba — rzekł szambelan kwaśno i skłopotany, trąc głowę. — Widoków tu żadnych nie mamy, czegóż będziemy się rujnowali i siedzieli.
Sylwja milczała, Burzymowski, poczekawszy próżno na odpowiedź, dodał:
— No, więc cóż ty na to?
— Mówiłam ojcu ja teraz, tak prędko, wyjechać?! ale ani myśleć! nie mogę!...
— To jest, nie chcesz! moje dziecko! — śmiejąc się niby, począł Burzymowski, którego na widok córki przykre jakieś ogarniało uczucie.