Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czeżewska przyszła jej w pomoc.
— Przelękła bo się w drodze, powóz się przechylił.
Szambelan począł łajać woźnicę.
— A jakże, proszę jaśnie pana, nie miał się przechylić — ofuknął warszawski stangret, z kozła się pochylając. — Gdzież to kto o takiej porze jeździ po takich dziurach, kędy nawet latarki żadnej nie uwidzi. Jać kocich oczów nie mam.
— Toż powracacie z Pod blachy? — krzyknął szambelan. — Co on plecie?
— Ale, z Pod blachy! — zaśmiał się szydersko woźnica. — Bodaj pan tak zdrów był! Aha!
Zaciął konie i odjechał.
W czasie tego epizodu Sylwja stała w sieni, Czeżewska z przestrachem wbiegła do niej także. Burzymowski, ze zdziwienia osłupiały, nie wiedział, co miało znaczyć to jeżdżenie nocą po dziurach i zawrócił do córki.
— Skądże bo jedziecie? gdzie byłyście? o tej porze? — począł pytać zburzony.
— Musiałam odwieźć majorową, której powóz nie przyszedł, i na chwilę do niej wstąpiłam — śmiało odpowiedziała Sylwja. — Cóż tak dziwnego?
— A! niechby ją, tę majorową wilcy zjedli! — krzyknął Burzymowski — żebyś ty dla niej miała się sakryfikować!
Nic mu już nie odpowiadając, córka poszła na górę, a on powlókł się za nią, rozmyślając nad tą tak późną wizytą u Habąkowskiej, której cierpieć nie mógł.
Gdy na górę weszli, Sylwja, jakby znużona, nie zrzucając nic z siebie, padła na kanapę. Nawet Burzymowski, spojrzawszy teraz baczniej na nią, znalazł ją tak jakoś strasznie zmienioną, chorą, smutną, znękaną, iż odwaga go opuściła wniesienia drażliwej kwestji powrotu.
— Ale bo to, duszko moja, — rzekł łagodnie — ty musisz się czuć niedobrze i zmęczona jesteś! czy cię, uchowaj Boże, co nieprzyjemnego nie spotkało?
Stojąca obok wojska głową tylko potrząsała.
— Ja właśnie czekałem na ciebie, chcąc pomówić