Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

próżnia, czas, by, jak Boga kocham, do domu powracać.
Wysiedzieliśmy tylko — Francuza! a to, panie, tak jak ta kura, co wylęgła bazyliszka!
Śliczny interes! Słowo daję, powiem Sylfidzie, niech manatki pakuje i do Burzymowa. Spenetrowała już, co chciała — i dosyć tego.
Raz powziąwszy tę myśl, Burzymowski się do niej coraz mocniej zaczął przywiązywać — utkwiła mu w głowie.
Postanowił tegoż wieczora, doczekawszy się córki, bo teraz rzadko kiedy siedziała w domu, rozmówić się z nią o tem kategorycznie.
Zdawało mu się, iż na powrót chętnie się zgodzi. Zbliżała się wiosna, wołał piękny ogródek i kwiatki w Burzymowie.
Oprócz innych pobudek, list rządcy dóbr szambelana przyczynił się do utwierdzenia go w myśli opuszczenia Warszawy.
Jmpan Fansowicz donosił mu, że omłoty nadspodziewanie chybiły, w stertach myszy polne wyrządziły szkody ogromne i że w dwóch folwarkach na nasienie jarzynę kupować będzie potrzeba. Pieniędzy żądanych zamiast dwóch tysięcy wysłał tylko półtora tysiąca czerwonych złotych, bo więcej w kasie nie było.
Z kupna gorzałki Żyd się zrzucił, wołów na braże kilka zdechło i t. p.
Burzymowski czuł zgryzoty sumienia, że majątek i gospodarstwo zdał na najemne ręce i oczy, a był tego przekonania, iż jego kierunek i dozór nadzwyczaj tam były potrzebne.
Utwierdziwszy się więc w przekonaniu, że wracać musiał, niecierpliwie na córkę oczekiwał. Ale wieczór nadszedł i noc już się zbliżała, a pań tych nie było.
Przysłuchiwał się szambelan wszelkim ulicznym hałasom, ciągle spodziewając się, że powóz jakiś przed jego domem się zatrzyma — wszystkie go mijały.
Pasjans kładł nieskończoną liczbę razy, aż go znudził, chociaż miał ich kilka na zmianę.