Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go i natychmiast, korzystając z tego, pochyliła się ku niemu z zapytaniem:
— Na pamięć twej matki, na cienie jej cię zaklinam, mów mi prawdę! Jaki był powód tego pojedynku?
Wejrzenie, które na niego rzuciła, przeraziło go, zbladł i nie potrafił zebrać myśli.
— Ani prawdy, ani fałszu ci nie mogę powiedzieć, nawet na takie zaklęcie, — odparł po krótkim namyśle — dałem słowo, że zachowam tajemnicę.
— Która dla nikogo w mieście już nią nie jest! — prędko odpowiedziała Sylwja. — Może część tylko prawdy zakrytą jest przede mną i przed ojcem, ale ja się jej domyślam!
Wyciągnęła rękę, którą Mieczysław ucałował i podnosząc głowę, rzekł:
— Nie wiem, dlaczegoby cię ta tajemnica obchodzić miała?
Po namyśle krótkim Sylwja, na siebie wskazując, odezwała się głosem spokojnym, w którym jednak jakby jęk stłumiony słychać było.
— Bo ta tajemnica tyczy się mnie!
Grabski rzucił się gwałtownie, przestraszony.
— Któż ci coś podobnego śmiał powiedzieć?
— Mnie? nikt — poczęła Sylwja tym samym głosem dziwnym. — Ojcu mojemu powiedziano wczora, żeś się pojedynkował za honor kobiety, którą wskazywano publicznie jako kochankę księcia Józefa.
— Więc cóż to ma za związek z tobą? — zapytał słabym głosem Grabski.
Sylwja obejrzała się, jak daleko był ojciec i Czeżewska, która w sąsiednim saloniku sztychy angielskie właśnie szambelanowi starała się tłumaczyć.
— Wiem, że życzliwi ludzie na mnie coś podobnego mówią! — odezwała się szambelanówna.
Rumieniec oblał jej twarz, lecz, zebrawszy się na męstwo, ciągnęła dalej.
— Widzisz, że ja nawet miłości księcia Józefa ani się wstydzę, ani zapieram! Jest to szlachetny charak-