Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Grabski niespokojny, słowa nie mogąc wyrzec, gospodarował na swem łóżku i koło siebie.
— Widzisz, — odezwał się stary — nawet mi nie powiedziałeś: Bóg zapłać!
Micio się nieco zarumienił.
— Kochany szambelan wiesz i bez tego, jak ja mu wdzięczen jestem.
— Powinieneś jej być wdzięcznym — rzekł ojciec. — Toć to, panie, dziś jest gwiazda Warszawy! ulubione dziecko całego wielkiego świata! Wszyscy przed nią na kolanach! A ona, owa monarchini czyni ci ten honor...
Zarumieniony Grabski dodał cicho:
— I bardzo wielką przyjemność!
Zaturkotało w ulicy, troskliwy ojciec pobiegł do okna, poznał powóz i wyszedł śpiesznie naprzeciw swej jedynaczki, aby jej służyć za przewodnika.
Grabski z oczyma we drzwi wlepionemi, naprzemiany blady i zarumieniony, czekał ukazania się Sylwji. Nie przypuszczał on wcale, aby się domyślać mogła pojedynku przyczyny.
Nie widzieli się już od dosyć dawnego czasu, upływ krwi, cierpienie zmizerowały i zmieniły bardzo Mieczysława, Sylwja też od owego wieczora na kasynie nosiła na twarzy piętno głębokiej boleści.
Spojrzawszy na siebie, oboje doznali przykrego wrażenia. Sylwji uderzyło serce, wyciągnęła ręce, zbliżając się do łóżka zarumieniona i z uczuciem wpatrując się w chorego, rzekła:
— Dawno powinnam była spełnić ten obowiązek, daruj mi!
Grabski usiłował okazać się wesołym, próbował uśmiechać; ale badawcze wejrzenie Sylwji mieszało go.
Czeżewska po przywitaniu usiadła zdala, z podziwieniem przypatrując się pięknym kwiatkom na oknie.
Szambelan, który też przy chorym nic do czynienia nie miał, począł honory kawalerskiego apartamentu robić ciekawej wojskiej i pociągnął ją z sobą.
Sylwja na chwilę została sama przy łóżku Grabskie-