Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

właśnie byli odeszli, oświadczając, że przypuszczenie, jakoby amputacja mogła być wskazaną, co najmniej przedwczesne było. Znaleziono, że stan nie pogorszył się tak dalece i nie odejmował nadziei zachowania nogi ranionej.
Zmęczony opatrywaniem Grabski nawpół drzemał, wpół marzył. Kilka książek rozrzuconych około niego na łóżku i krzesłach świadczyło, że długą, przymuszoną samotność i obezwładnienie czytaniem skracać się starał.
Wśród ciszy tej z przedpokoju dał się słyszeć dobrze mu znany, wesoły i zawsze hałaśliwy głos pana szambelana.
— A co? byli doktorowie? Co? odpoczywa? To dobrze!
I Burzymowski ze swą rumianą, okrągłą twarzą pokazał się w progu.
— Widzisz, jak częstym gościem jestem! A dziś to ci jeszcze wesołą, miłą przyniosłem nowinę. Na twojem miejscu będąc, podskoczyłbym, mimo nogi zranionej. Zwiastuję ci wizytę ślicznej panny!
Grabski pobladł i poruszył się niespokojnie.
— A no, spodziewam się, że ślicznej, kiedy ci powiem, że jaśnie wielmożna szambelanówna Sylwja Burzymowska ma cię zaszczycić odwiedzinami swemi!... A co? nie złoteż to serce?
Przyznam ci się, — kończył, siadając przy łóżku i rozglądając się dokoła — muszę popatrzyć, żeby tu co gdzie nie leżało nieprzyjemnego dla jej ocząt, jaka okrwawiona chusta, lub bandaże...
Poczciwy szambelan, troskliwy o córkę, żywo zaczął gospodarować po pokoju, lecz nic nie znalazł do schowania. Grabski tem się właśnie od innej młodzieży różnił, iż do przesady lubił czystość i porządek. Śmiano się z niego nawet, że jak u młodej panienki, wytwornie było i kwiecisto w jego mieszkaniu. Burzymowski pochodził, pomruczał i powrócił na miejsce swoje.