Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hm? nie masz tam asińdźka jakich widoków? domysłów? sygnałów?
Czeżewska zesznurowała usta.
— Prawdziwie nie wiem... Nie! coś mi się nie zdaje — szepnęła. — Pannie Sylwji podobać się trudno, bardzo wysoko patrzy!
Rozśmiał się stary uradowany.
— A! — rzekł — bo czuje, że wiele warta! Tu drugiej takiej jak moja niema na całą Warszawę.
To powiedziawszy, czekał Burzymowski, czy mu Czeżewska jeszcze co nie powie, wojska zaś zdawała się wyglądać, czy się on jej z czem nie zwierzy.
Milczeli tedy oboje.
Szambelan się wreszcie dorozumiał, że więcej już nic nie usłyszy — i wstał.
— Asińdźka, jeśli to uważasz za dobre, abyśmy powrót na wieś przyśpieszyli, wpływaj na nią powoli. Zechce ona powracać, nie mam nic przeciwko temu, a woli jeszcze zostać — zostanę...
Dobrej nocy!
I wyszedł.
Wojska spojrzała za nim pogardliwie, i gdy się drzwi zamknęły, nie znalazła w gniewie swym na zaślepionego starego innego wyrazu na scharakteryzowanie go, nad bardzo gminny.
Mruknęła zcicha: — Cebula!
I ruszając ramionami, powtórzyła z przyjemnością trafne to przezwisko: Cebula!...
Burzymowski, który, schodząc po wschodach, nucił jakąś piosenkę, wielce z siebie uradowany, nie domyślał się, jak go wystrychnęła niegodziwa Czeżewska, która długo zabawiała się jeszcze, mrucząc — Cebula!

II.

W pokoju zieloną przysłonionym firanką, w którym leżał ranny Grabski, cicho było jak w klasztorze i jak w nim smutno.
Doktorowie, opatrzywszy i wysondowawszy ranę,