Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chcę cię mieć ideałem, nie kochanką.
Sylwja zapłakała, chciała się rzucić ku niemu, książę zwolna posadził ją znowu na kanapie, a sam odstąpił.
— Zrozumiej mnie — zawołał — nie obwiniaj. Kiedym się zakochał, była to miłość płocha, nie przewidywałem, że ona mnie zmieni, odrodzi — uczyni sumiennym. Kocham cię i szanuję, Sylwjo! Pragnę twojego szczęścia!
— A! zabijasz mnie! — odpowiedziała szambelanówma z płaczem, — odpychasz... A! nie, to niepohamowanie dla mnie, to nowa jakaś miłość każe ci się mnie pozbyć...
— Mylisz się, — chłodniej coraz począł książę — nie kochałem nigdy nikogo tak, jak ciebie. Masz tego dowód, bo z najgorętszej namiętności czynię ci ofiarę.
— Ofiary tej nie chcę, ani poszanowania — nie — miłości twej tylko — przerwała z łkaniem Sylwja.
Książę stał, walcząc z sobą widocznie.
— Zlituj się, — rzekł po chwili — jesteś jeszcze w gorączce — zlituj nade mną i nad sobą.
— W gorączce? — przerwała Sylwja — ja chcę w niej pozostać. Nie mam rozumu, mieć go nic chcę...
— Ja go za nas dwoje mieć muszę — odparł książę powoli.
Po chwili milczenia Sylwja podniosła oczy zapłakane.
— Rozstać się więc mamy! — zawołała — ja tego nie przeżyję!
— Sylwjo kochana, — rzekł książę powoli, sam się zmuszając do chłodnego mówienia, aby biedną szambelanównę z jej egzaltacji wywieść, — mówmy rozsądnie. Chcę twojego szczęścia... chcę, abyś była zmuszoną, choćby krótkiem cierpieniem lepszą, spokojniejszą przyszłość okupić... Znajdziemy godnego ciebie człowieka...
Szambelanówna się zerwała z dumą i pogardą na czole.
— I będziemy go we dwoje oszukiwali? — zawoła-