Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ła szydersko. — O! nie! mości książę. — Mogę być nawet kochanką, ale nie będę wiarołomną, gdy przysięgnę, byłabym podłą. Przysiąc zaś miłości, mając w sercu inną — nie potrafię — byłabym oszustką...
— Nie zrozumiałaś mnie — odparł książę zimno — nigdy myśli podobnej nie miałem. Szanuję cię dziś i chcę cię móc szanować do zgonu...
— Dlatego chcesz się mnie pozbyć, wydając zamąż! — odparła szydersko znowu.
— Chcę, abyś nie cierpiała tyle, abyś zmuszoną była o mnie zapomnieć — rzekł smutno książę...
— Nie kochasz mnie już? to słowo zagadki — przerwała Burzymowska. — Powinnam to była przeczuć, odgadnąć! Mógłżebyś pomyśleć bez zgrozy, że inny mężczyzna ręki mej tylko dotknie... nazwie się panem moim!
Książę stał blady i zmieszany, prawie zrozpaczony, jakby już nie wiedział co mówić. Sylwja po chwili zaczęła z gorączką wznowioną.
— Pocóż to wszystko? Zostaw mnie jak jestem! Zniosę, co mi ta miłość zgotowała, dla niej! dla ciebie! Widziałeś mnie dziś, jestem nieulękniona!
Szłam na oczu tysiące złych, zazdrosnych, zabijających z uśmiechem, pod pręgierz! Stałam pod nim, nie drgnąwszy — bo kocham!
I z rozpaczą rzuciła mu się na szyję — książę uwolnił się od uścisku żywo i odskoczył.
— Prawda! — zaczęła Sylwja, padając na kanapę — taka miłość, jak moja, straszna! zabijająca..., lecz nie lękaj się, nie zabije ona nikogo oprócz mnie.
Wyście do innej przywykli, do tej wystudzonej, co trwa godzinę i topnieje, jak śnieżek na słońcu, co się światła boi, ludzi lęka i — kłamie!
Nic już nie odpowiedział książę, stał zdaleka. Sylwja mierzyła go oczyma — nieporuszony wytrzymał jej wzrok.
— Ojca masz, którego kochasz, Sylwjo, — odezwał się spokojnie — jeśli nie dla mnie, dla niego coś powin-