Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle Sylwja się podniosła — odepchnęła go, spojrzała czarnemi oczyma i wstrząsłszy się cała, poczęła:
— Chciałeś rozmowy, Pepi — mówmy! tak! mówmy wszystko... Mówmy prawdę, żadnego kłamstwa, złudzeń żadnych.
Gorycz, która została na dnie tego marzenia, potrzeba wypić do kropli, ale mężną jestem, bo wiedziałam, co mnie czeka! — Zabrakło jej głosu, książę, korzystając z milczenia, wziął rękę jej i całować ją zaczął, potem odstąpił krok, starając się być panem siebie.
Twarz jego zwolna wypogodziła się i przybrała wyraz istotnie idealny.
— Sylwjo droga — winienem ci prawdę. — Mówmy chłodno.
Jestem winien! Miłość zawróciła mi głowę, nie obrachowałem następstw. — Winien jestem, ale nieuczciwym być nie chcę — nadto cię kocham, nadto wysoko podniosła mnie miłość twoja.
Tej miłości winienem uwielbienie, cześć, ofiarę!
Dałem ci serce, nie odbiorę ci go, ale więcej dać nie mogę. Nie należę do siebie, zawód mój skończony nie jest, czuję, że przyjdzie dla mnie godzina, w której powołany zostanę. Żołnierzem jestem przedewszystkiem, wiązać się nie mogę żadnemi obowiązkami, bo życie moje do mnie nie należy.
Swobodny nie zważałbym na nic — byłabyś żoną moją — jestem niewolnikiem mojego powołania, jestem żołnierzem... Urosnąć muszę na wodza, dobić się sławy, której mnie dotąd los pozbawił. To moje przeznaczenie. Na tom poprzysiągł, a nawet dla miłości twej nie złamię przysięgi.
Sylwja słuchała, oddech wstrzymując. Książę, mówiąc to, zmienił się zupełnie. Salonowy Pepi urósł, podniósł głowę, oczy mu się iskrzyły, stał się idealnie pięknym, razem i strasznym.
Coś bohaterskiego, wielkiego jakby aureolą go otoczyło.
— Miłość moja dla ciebie — dodał — ani ustała, ani ustanie — ale będzie świętą i czystą.