Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zgromadziła się kupka starych na poufną jakąś rozmowę, a dalej przeze drzwi pół otwarte widać było stolik suknem zielonem okryty i na nim kupkę złota.
Mężczyzna średnich lat, ubrany bardzo wytwornie, we fraku aksamitnym, cały obwieszany łańcuchami złotemi, z mnóstwem pierścieni błyszczących na palcach, pudrem woniejący zdaleka, z niezmierną żywością, wykrzyknikami dowcipnemi i hałasem, wśród śmiechów i wrzawy, trzymał bank faraona.
Dokoła stało, siedziało, wciskało się z kartami, zwieszało przez ramiona otaczających stolik mnóstwo młodzieży, wywołując stawki i karty, sprzeczając się i podżartowując z siebie.
Niektórzy, stojąc nad stołem i pilnując kart swoich, pili z kielichów, które w rękach trzymali.
Co chwila słychać było nawoływanie do bankiera, którego nazywano to po imieniu, to tytułem jakimś...
Nielitościwie obchodził się ze swymi poniterami, gdyż nie tylko ich ogrywał, ale z nich szydził sobie w sposób najdotkliwszy.
Sypał konceptami nie przebranemi na wszystkie strony, a pieniądze zgarniał na kupę, która coraz poważniejsze przybierała rozmiary.
Wtem znienacka ukazał się wchodzący drzwiami drugiemi, incognito, książę Józef, który, jak się zdawało, nie miał wcale zamiaru odwiedzać sal kasynowych: — wpadł tu tylko, aby coś lub kogoś zobaczyć.
Znany był wszystkim sposób grania księcia. Nie bawiła go gra, nie siadał do niej nigdy, czasami tylko, przechodząc, zobaczywszy złoto na stole, rzucał pierwszą lepszą kartę, wołając:
Va banque!
Potem, czy przegrała, czy wygrała, więcej już nie stawił.
Wszedłszy tu, książę powiódł oczyma, jakby kogoś szukał, szepnął coś do stojącego przy sobie mężczyzny, zaczęto szukać pomiędzy tłumem wkoło, nie mogąc znaleźć tego, kogo potrzebował.