Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wejrzenie śmiałe Grabskiego, badawczy wzrok, którym czasem rzucał na nią, mieszały ją i niepokoiły.
Spotkawszy te oczy, które zdawały się czytać w jej duszy, odwracała się natychmiast i znajdowała jakąś pilną czynność, która jej pomieszanie ukryć pomagała.
Nawzajem spoglądała nań ukradkiem, niemal z obawą jakąś, jakby się lękała, aby jej myśli nie odgadł.
Raz czy dwa znaleźli się sam na sam. Grabski chłodny i obserwujący, ona poruszona i niespokojna. — Micio raz ośmielił się jej uczynić uwagę, jak ona mocno się zmieniła od przyjazdu do Warszawy.
— Ja? zmieniłam się? — odparła Sylwja — czysta imaginacia! Ja się nie zmieniam i nie zmienię nigdy, to nie jest w mojej naturze. Jestem czem byłam, nie poczuwam się i nie przyznaję do najmniejszej odmiany.
— Ale dla nas ona jest widoczną — rzekł Grabski.
Sylwja śmiało zbliżyła się do niego, znając moc, jaką nad nim miała, bo ta ją nigdy nie zawiodła i — rzekła:
— Proszę mi powiedzieć, jak i w czem się ja zmieniłam?
— Daje się to lepiej uczuć, niż określić — odparł Grabski. — Towarzystwo, w którem kuzynka teraz całe dnie spędza, podziałało na nią, — rzecz bardzo naturalna. Musiało się to odbić na pannie Sylwji.
— Więc chyba zyskać na tem musiałam, bo to jest niezaprzeczenie towarzystwo najlepsze, jakie być może? — spytała szambelanówna.
— Zapewne, najlepsze, ale nie nasze... — rzekł Grabski. — Przybyłaś tu, kochana kuzynko, wesołą wychowanką wsi naszej, a Pod blachą zrobili z ciebie czarującą Francuzeczkę.
Sylwja potrząsnęła głowią.
— Ja nawzajem kochanemu kuzynowi powiedzieć muszę, — odezwała się — że ty, niestety, nie zmieniłeś się wcale. Jak prawiłeś kazania dawniej, tak i dziś w nich masz upodobanie. Ja zaś, gdy mam ochotę ich słuchać, wolę pójść do kościoła.