Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

poczynała, zbyt rezolutnie na tak młodziuchną istotą — ale wiary szambelana w córkę zachwiać nic nie mogło.
— Daj bo asińdźka pokój — odpowiadał. — Ho, ho! wie ona, co czyni, bo ma więcej oleju w główce, niż my z asińdźką razem we dwoje. Na nią z zamkniętemi oczyma zdać się można, że ani omyłki ani głupstwa nie popełni.
W początkach sam się trwożyłem, ale gdym się przypatrzył, jak to tam chodzi, jak gada, jak z nimi swobodna, a het wszystkich zgóry traktuje, dopierom się przekonał, że u niej więcej w małym palcu, niż u mnie tu!
I stukał się palcem w czoło poczciwy Burzymowski, ukazując, jaki to u niej tam dobry zapas był.
Wojska w takich razach, zwyczajem swym, zaciskała usta, siadała boczkiem, podpierała się na łokciu, suchym palcem jednym uciskając zwiędły policzek i oblekała się majestatycznem milczeniem, tem milczeniem wymownem, pełnem znaczenia, upartem, pogardliwem, które tak mocno drażni.
Nie zważano na nią w ostatku, tak że się musiała czuć osamotnioną.
— Na hipochondrję cierpi, — mruczał Burzymowski — ale osoba zacna i pryncypja ma. Radziłem jej pigułki doskonałe, cóż kiedy nie słucha.
Sylwji zmiana nie tak była znaczną, bo się raczej rozwinięciem, niż metamorfozą nazwać mogła.
Zyskała ona z bardzo wielu względów na pewności i wierze w siebie, na śmiałości i dojrzałości. Może nawet posuwała zbyt daleko swobodę ruchów i czynności, więcej, niż młodej panience przystało, ale z tem jej pięknie było i z naturą zgodnie.
Twarz jej i postawa nabyły dystynkcji, powagi, wyraz fizjognomji z wesołego stał się bardziej melancholijnym, wzrok nabrał żywości i blasku. Oczy, które już mówić umiały, gdy tu przybyła, teraz wyręczały usta, nauczywszy się wyrażać wszystko, co dusza uczuła...
Obracała się wśród tego dystyngowanego towarzystwa jak pomiędzy swoimi, jak w domu, nie okazując