biskup i coś o tem pani Lanckorońskiej powiedzieć musiał, bo mu odrzekła półgłosem:
— Panny moje zajęte są tak mocno teatrem dzisiejszym, to dla nich wielka satysfakcja, a ja jej pozbawiać ich nie mam serca, choć... choć!...
Spuściła oczy, nie domawiając, staruszka, na twarzy jej malował się jakiś frasunek.
— Tak zwana Socjeta i nasi Francuzi bawią się tym teatrem wyśmienicie — odezwał się Dmochowski. — Mybyśmy też nic przeciw temu nie mieli, gdyby biedny nasz Bogusławski na tem nie cierpiał, bo u niego za to pustki straszne.
— Sąć przecie ludzie co i do niego chodzą! — wtrąciła gospodyni.
— Przez miłosierdzie, — odpowiedział Dmochowski — a smutna to rzecz być politowania przedmiotem. Teatr nasz już nie w modzie, bo Francuzi bardzo modni!
— Zachciałeś asińdziej! — rzekła gospodyni — modzie się tej wybacza, która ma litość w sobie. Wygnańcami są ci Francuzi, nieszczęśliwi, bez ojczyzny, a gorzej może jeszcze, niż bez niej, bo ją im popsuto. Choćby wrócili już się w domu nie poznają, a z gruzów odbudowywać nigdy stare nie wstanie!
— A ja mam dobrą w Bogu nadzieję, — rzekł arcybiskup — naprawi się to, co popsuło. Idzie i we Francji ku lepszemu, wróci dynastja i dawne prawa... tak, tak! ufajmy w to...
Dmochowski głową jakoś niedowierzająco potrząsł, Staszic zmilczał.
— Tymczasem — przemówił ostrych rysów twarzy nieznany mężczyzna już podżyły, który w końcu stołu siedział i milczał dotąd — tymczasem Francuzi nas zalewają. Warszawa się tak francuską stała, iżby ją za paryskie przedmieście wziąć można. Nie wszyscy też goście nasi pamiętać chcą, że gospodarzami nie są.
— Nieszczęściu przebacza się wiele — dodała gospodyni.
Wtem podano wety, bo rozmowa kilkakroć przery-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/140
Wygląd
Ta strona została skorygowana.