Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gnito zawsze, radby być w teatrze, a po nim zapewne zaraz wyjedzie.
— Wyobraża sobie, że jest incognito! — cicho poczęła szeptać Vauban. — Jest to także fantazja, której nie rozumiem. Wszyscy o nim wiedzą, a do pobytu księcia de Ligne nikt pewnie wagi nie przywiązuje.
— Masz słuszność, — odpowiedział książę — ale mu się nie chciało wchodzić w świat, oddawać wizyty i nudzić się już i tak straszliwie znudzonemu wszystkiem, co go otacza...
— Mój Boże! — westchnęła Vauban — co do nudów, il fant en prendre son parti, nikt od nich wyjęty nie jest, gdy pewnych lat dożyje!
Ponowiło się westchnienie.
Książę niegrzecznie trochę, nie ukrywając się z tem, poziewał.
Spojrzeli na siebie.
— Ten poczciwy Vauban, — odezwał się książę — męczy się dla nas teatrem. Ile razy przyjedzie tu, biorą go w rekwizycję, żal mi go.
— Dajże pokój! — odparła Vauban — on także się nudzi, a to go trochę rozrywa; wy zaś doprawdy lepszegobyście nie znaleźli reżysera.
— O! i artysty! jest duszą teatrów naszych! — dodał książę.
— Biedny człek, — cicho szepnęła Vauban — musi się śmiać na scenie, gdy troskę ma na głowie. Nasze położenie emigrantów...
Przewidując, że się elegja nad losem wychodźców francuskich przeciągnąć może, książę Józef spojrzał na zegarek.
— Ale bo, późno! Ten ból głowy, jesteś zmęczona! Przepraszam, już idę.
Pocałował ją w rękę.
Skinęła nań jeszcze Francuzka i przybliżającemu się szepnęła coś na ucho. Vaubana imię kilka razy się powtórzyło, książę dał znak głową, że się zgadza. Pilno mu było odejść, równie jak jej zatrzymać go dłużej.