Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pst! proszęż cię! zapomniałeś, że ja takiego hałasu nie znoszę.
Vauban się skłonił.
— A! przepraszam! — rzekł ciszej — zapomniałem się w istocie.
Pepi zwrócił się ku pani.
— Cóż, ta głowa? czy zawsze boli jeszcze?
Rękę dosyć dużą przyłożyła zapytana do czoła, zrobiła minkę męczennicy i za całą odpowiedź westchnęła.
Vaubanowi widocznie pilno się wynieść było; posunął się ku żonie, która bardzo zwolna wyciągnęła mu rękę do pocałowania, skłonił się księciu, który dłoń jego ścisnął i na palcach wysunął się z buduaru.
Książę stał naprzeciw chorej pani, jakby zakłopotany, co ma począć z sobą. Ona milczała chwilkę.
— Kochany Pepi, — odezwała się głosem dosyć chrypliwym — jaki ty jesteś w swych fantazjach nieostrożny. Właśniem cię przestrzec chciała.
— Cóż tam takiego? — głosem człowieka znudzonego spytał książę.
— Znowu jakaś młoda twarzyczka — ramionami ruszając mówiła, patrząc na podłogę i usta krzywiąc przymusowym uśmieszkiem pani Vauban. — Cała Warszawa już dziś mówi o tym bukiecie...
— A! — odparł książę Józef — cóż tak wielkiego!
— Wiesz, jak ja jestem wyrozumiała na to wszystko, — dodała zwolna na sofę padając Vauban, — nie posądzisz mnie o jakąś niedorzeczną zazdrość, ale... we własnym twoim interesie, nie godziło się nadawać temu takiego rozgłosu...
— Czyż moja wina? — rzekł książę.
— A czyja? — spytała kobieta. — W biały dzień posyłać dżokeja, którego zna całe miasto...
Książę tak był znudzony temi przestrogami macierzyńskiemi swej przyjaciółki, że po twarzy jego poznać to musiała i, zniżając głos powoli, wkońcu zamilkła.
Pepi przeszedł się parę razy po buduarze.
— De Ligne długo zabawi? — zapytała.
— Sądzę, że jutro jeszcze, — rzekł książę — inco-