Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mazurze, którego nie tańcował wcale, złotowłosa wybrała go dwa razy do figur, wyciągając gwałtem ze spokojnego kątka.
Przy wieczerzy nie siedzieli przy sobie i nie śmiano już bo by to nadto uderzyło, znowu ich zbliżyć, lecz znaleźli się jeszcze raz w jakimś polonezie, który dla spoczynku zagrano. Berta, roztrzpiotana, wesoła, szeptała mu coś, śmiała się, on się do niej nachylał. Zdawał się być bardzo czuły.
Późno w noc, przeszedłszy do siostrzeńca pułkownik z fajeczką jak dnia poprzedniego, nie mówił już nic o Bercie.
Zdawał się tylko badać Augusta, był smutny, zmęczony i, znalazłszy hrabiego niezmienionym, spokojnym zupełnie, — wyszedł wkrótce, pozbywszy się wielkiej obawy.
— Ma nadto rozumu — mówił do siebie. — Wolno mu się jak młodemu chwilę jaką potrzpiotać, ale głupstwa zrobić mu się nie godzi.
Ostatniego dnia polowanie zupełnie się nie powiodło, i myśliwi powrócili z niego wcześniej na wieczór tańcujący, który miał nareszcie zamknąć ów szereg zabaw, nużących już gospodarzy i gości.
Na wszystkich tego wieczora widać było wyczerpanie i potrzebę odpoczynku, oprócz kilku młodzików, którzy szału podwajając, udawali nieznużonych.
Ponieważ noce były księżycowe, hrabia August pułkownikowi oświadczył po cichu, że chce się po wieczerzy wymknąć bez pożegnania i wrócić do matki.
Spotkawszy się wśród salonu z panną Bertą, która go zaczepiła z poufałością dobrej znajomej, hr. August dał się jej jeszcze wciągnąć do jednego mazu-