Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Toni udał zdziwienie.
— Nie rozumiem! rzekł.
— Ale, proszęż cię? — mówił stary — onaby się na śmierć zanudziła z nim... Potrzebuje świata, życia, zabaw, wesołości, u nich tego nie masz wcale i nigdy nie będzie!
Gospodarz popatrzał i umilkł — nie nalegał więcej. — Zaledwie odszedł, gdy hr. Sławek, wesoły, bo mu się udało komuś psotę wyrządzić i próżność swą zaspokoić, poklepał go po ramieniu
— Pułkowniku! sposobi się wesele! — zawołał, pójdziemy mazura...
— Gdzie?
Sławek mrugnął oczyma wskazując właśnie tańcującą parę.
Stary ramionami ruszył.
— Wszyscy są pewni, że hr. August zakochany — mówił dalej — to bije w oczy! Nigdyśmy go takim nie widzieli.
Nie wydobył ani słowa z pułkownika i odszedł. Samulski był pochmurny i zły...
Drugi ten wieczór był potwierdzeniem tego, co już pierwszego dnia wszystkich uderzało.
Zdawało się nie ulegać najmniejszej wątpliwości, że hr. August — dał się wziąć.
Toni był powodzeniem w pychę wzbity, chodził z miną zwycięzcy, śmielszy i zuchwalszy niż kiedykolwiek.
Tego wieczora także przedłużono mazura, po nim hr. August, otoczony mężczyznami, pozostał w sali na żywej z nimi rozmowie, oczyma goniąc śliczną Bertę, która latała po sali jak ptaszek. W drugim