Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mnóstwo rzeczy w porę nie dostawiono. Ponieważ służba miejscowa nie była wystarczającą, znaczna jej część zapożyczona obracała się jak z łaski, a nie można było nawet bardzo jej napędzać.
Pani Neida była zachrypła, Toni zmęczony śmiertelnie i gdyby nie Cognac, którym sobie sił dodawał — od dawna by padł ze znużenia.
Powoli jednak jako tako wszystko się ściągało, oddychać zaczęto swobodniej. Nadjechała i muzyka z miasta, którą naprzód musiano nakarmić i napoić na folwarku, aby w późną noc wytrwać mogła.
Ku wieczorowi zaczęli się zjeżdżać goście ze wszystkich stron, którym choć niezbyt wygodne obmyślano pomieszczenie. Panie szły się zaraz przebierać, panowie tymczasem w opróżnionym pokoju gospodarza palili cygara, pili wino i ci, którym było pilniej, posiadali do wista, ekarte i djabła.
Gospodarza tu musiał wyręczać siostrzeniec, akademik, który w jednym z uniwersytetów niemieckich kończył studya prawne, młody bursz, mówiący jeszcze po polsku lecz duchem i obyczajem już Niemiec. W rozmowie mięszał, łatając się francuszczyzną, niemczyzną i z trudnością mógł sobie dać radę.
Salony napełniały się powoli, w jadalnym przygotowywano herbatę, przy której panny gospodarowały. Pani Neida witała przybywające damy, odprowadzała je do ich pokojów i ubrane a wyświeżone wiodła do salona. Znużona była, zaczerwieniona i wcale nie okazywała dobrego humoru.
Powtarzała po cichu mężowi:
— Zobaczysz, zobaczysz, co tu bąków nastrzelają i wstydu nam narobią.