Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzieć, że ją znam lepiej niż inni. To do niej tak niepodobne, jak gdyby ktoś o mnie skomponował, żem ja się stał pochlebcą i pasożytem. Cré nom! To matrona najzacniejsza w świecie!
— Któż przeczy! — przerwała Neida — ale gdzie chodzi o los córki, o taki los, tam, wierzaj mi pułkowniku, nie ma matki, któraby nie była gotowa popełnić une petite bassesse!
— Nie, — zaprzeczył Samulski — nie, to być nie może.
Widząc, że nie przekona, pani Neida zaklęła go, aby tego z czem mu się zwierzyła, nie powtarzał nikomu, lecz zarazem upewniła, iż faktem było, że najściślejsze stosunki zawiązały się między hrabiną Maryą a Szamotulskiemi.
— A przyznam się pułkownikowi, dokończyła, że dla hr. Augusta panny Szamotulskiej za mało. Ten człowiek ze swem imieniem, wychowaniem, majątkiem, godzien czegoś lepszego.
— Co pani lepszem nazywa? spytał zimno stary.
— Jakto, pan pułkownik obejrzawszy się nie widzisz tego, zawołała żywo gospodyni, iż dla niego tu jest jedna tylko para stosowna, jedyna i możliwa.
— Któż i kto?
— Hrabianka Berta!
Stary głowę spuścił.
— Cudnie piękna, odparł — i majętna, ślicznie wychowana, nie przeczę, dom godny, ale widzę, że pani nie znasz wcale Augusta i jego matki.
Neida mocno otwarła oczy.
— Oni, kochana pani, mają swój własny sposób zapatrywania się na świat i sądzenia ludzi. Co nam