Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary śmiał się z kochania tego.
Verbum personale! żyd czy pułkownik zapłacą ci dobrze! odezwał się — co to między koniarzami mówić o przyjaźni!
Pani Neida, która im mocniej brzydła, tem się dziwaczniej stroiła, wyszła do stołu z córkami, naczepiawszy na siebie, co tylko ją mogło straszniejszą, niż była, uczynić.
Przy obiedzie wesoło rozmawiano o różnych rzeczach obojętnych, a przy czarnej kawie złożyło się tak jakoś, że córki się powysuwały — i Toni musiał wyjść na chwilę.
Neida przysiadła się do starego pułkownika, który chętnie z nią rozmawiał, bo żwawo odpowiadała i zbytnią bojaźliwością niewieścią nie grzeszyła.
— Dobrze, że jesteśmy sami — odezwała się pochylając się poufale ku niemu. — Niech też mi pułkownik powie, prawda to, co głoszą, że ten nasz feniks, hr. August, zajęty być ma Szamotulską?
Stary się rozśmiał.
— Któż to pani powiedział? — zapytał. — Gucio? zajęty? a tożby coś było nowego?
— Babusia nadzwyczaj-bo zręcznie poprowadziła intrygę — dodała Neida.
— Jaką? — badał coraz więcej zdumienia okazujący pułkownik.
Tu, zręczna gosposia bardzo dowcipnie opowiedziała bajeczkę o symulowanej sprzedaży Szelchowa, o spotkaniu na grobli, o zawiązanych stosunkach.
Marszczył się stary słuchając.
— Pani kochana — zawołał, gdy skończyła — ja znam Szamotulską od lat dwudziestu kilku... mogę po-