Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze swej strony hrabina miała różne myśli i plany, gdy milczący Wit, nie mówiąc o tem nic żonie, szedł także w tym samym kierunku. Mówiliśmy już, że nieprzyjaciół nie miał a przyjaciół starał się uniknąć jako niewygodnych dla kapitalisty...
Jednym z tych sąsiadów, z którymi się żyło dobrze i na tej stopie, że do poufalszych stosunków zawsze z niej przejść było łatwo — był hrabia Toni, koniarz, karciarz ekwilibrysta, który trzymał się na majątku jak akrobata na linie w powietrzu, mogąc co chwila kark skręcić — a nie spadając dzięki sztuce, z jaką balansować umiał.
W tym czasie właśnie trafiło się, że hrabiemu Toni wierzyciel nielitościwy siadł na gardle i groził skandalem, awanturą, subhastą dla głupich dziesięciu tysięcy talarów. Toni nie miał kredytu tylko u lichwiarzy, ale ci go właśnie gubili.
Hrabia Wit, na którego patrząc, można było przysiądz, że o Bożym świecie nie wiedział — doskonale o wszystkich okolicznościach sąsiedzkich bywał zawiadomiony. Położenie Toniego nie było dlań tajemnicą.
Jednego dnia, gdy hrabina Witowa z córką wyjechały do stolicy prowincyi, Toni odebrał zaproszenie na małe polowańko.
Nie było w tem nic dziwnego, bo hrabia Wit zapraszał chętnie dla popisu z psami, końmi i kuchnią...
Gdy kochany sąsiad przybył, okazało się, że coś nadzwyczajnego przeszkodziło polowaniu, Toni jednak został na obiedzie i we cztery oczy zaczęła się rozmowa.