Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej więcej jeszcze dawne czasy czuć było. Ściany zajmowały liczne portrety Szamotulskich, którym na dygnitarzach świeckich i duchownych nie zbywało. Zastawa stołu była staroświecka i pańska, ale taką, jak dni powszednich, nie widać było chęci popisu w niczem.
Śniadanie rozpoczęło się właśnie, gdy drzwiami z głębi weszła zarumieniona, z powrotem z przechadzki panna Nina.
Hrabia wstał powitać, a gdy matka ją prezentowała, odezwał się z uśmiechem, że na drodze już miał przyjemność się sam przedstawić.
Nina wesoło opowiedziała matce o swem spotkaniu, która nie znalazła w niem nic nadzwyczajnego i podziękowała tylko za pomoc hrabiemu.
Zdjąwszy kapelusik i zasiadłszy do stołu, panna Nina w tym prostym rannym stroju, z twarzyczką zarumienioną jeszcze się wydała piękniejszą gościowi.
Nie była to jednak jedna z tych olśniewających bogiń, jak Berta złotowłosa, wypieszczonych i wydelikaconych, ale dziewcze wiejskie, którego wdzięk stanowiła wielka naturalność, prostota i coś męzkiego, co w sobie mają tylko nasze polskie niewiasty.
Nieznajomy młodzieniec wcale jej nie odbierał odwagi, przytomności, nie obudzał zalotności, nie trwożył jej ani mięszał. Wyręczając matkę zadumaną i smutną, zajęła się śniadaniem, hrabią, domem — i nie straciła swobody dni powszednich.
Dla matki i dla gościa widocznie starała się być wesołą, między córką a nią czuć było ów związek serdeczny, tę jedność ducha i myśli, które w rodzinie szczęście stanowią.