Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W pół godziny potem hrabia był na dziedzińcu dworu w Szelchowie, który jako dawna rezydencya rodziny możnej, pałacowato wyglądał. Zabudowania gospodarskie wielkie i piękne, ogród stary, jezioro, które z jednej strony doń wchodziło, miejsce czyniło bardzo wdzięcznem.
Nie było też znać zrujnowania ani w budowach, ni w gospodarstwie, wszystko było we wzorowym porządku. Około pałacu służba nieliczna i niewytworna go przyjęła. Stary sługa w powszednim stroju wprowadził do wielkiego salonu, zajmującego środek dworu.
Był on niegdyś za dobrych czasów umeblowany starannie, sprzęt kosztowny go zdobił, piękne obrazy a teraz i dużo kwiatów. Panowała tu jakaś cisza i spokój poważny; coś znamionującego życie wedle zdawna ustanowionego porządku, płynące trybem jednostajnym.
Nim hrabia August miał czas się rozpatrzyć, zaszeleściała suknia i weszła niemłoda pani, czarno ubrana, z głową odkrytą, na której gładko przyczesane włosy siwiejące leżały. Twarz i wyraz przypominały niedawno widzianą pannę. Smutne ale godne oblicze poważne było i mimo wieku piękne jeszcze.
Zaprezentował się hrabia przepraszając, iż przybył w tak rannej godzinie, i oświadczając, co go tu sprowadziło.
Wdowa westchnęła, prosiła siedzieć, przez chwilę zdało się, że nie miała przemówić odwagi.
— Smutna to dla mnie ostateczność — rzekła w lońcu — być zmuszoną sprzedać majątek, z którym tyle wspomnień się wiąże, który chciałoby się utrzy-