Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daruje mi pani, że nieznajomy narzucam się jej z tą posługą... ale do dobrego uczynku zawsze dopomódz wolno, choćby nie zaprezentowawszy się.
To mówiąc, przeskoczył rów, wyciągnął rękę, wskazał miejsce do przejścia, a nieznajoma, wcale się nie wahając, równie jak on wesoło, swobodnie przyjęła niespodziewaną pomoc... Okazała wielką zręczność i w jednej chwili była już za przekopem.
— Bardzo panu dziękuję! — rzekła głosem miłym i wesołym.
Było coś tak sympatycznego i obudzającego poszanowanie w tej panience, iż hrabia zapomniał się nieco, zapatrzywszy się na nią.
— Pani, jako niewątpliwie tutejsza, może mi nawzajem wskazać raczy, czy tą drogą wprost jadąc, dostanę się do dworu w Szelchowie?
Zapytana bystro i jakoś smutnie spojrzała na mówiącego, który dodał:
— Jestem z Augustówki...
Panna zarumieniła się i zmięszała.
— A ja... jestem z Szelchowa — odpowiedziała głosem trochę zmienionym, w którym coś tęsknego brzmiało. — Domyślam się, że pan hrabia zechcesz zapewne oglądać majątek... Moja matka jest w domu.
Hrabia skłonił się grzecznie.
Panna oddała mu ukłon spiesznie i zwróciła się ku kołysce dziecka, które ciągle płakało.
Augustowi nie pozostawało nic jak przeskoczyć rów napowrót i jechać do dworu.
Obejrzał się parę razy ku pannie Szamotulskiej, ale ta stała schylona nad kolebką i chustką dawała znaki matce, aby do dzieciny pośpieszała.