Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciem, osłoniwszy ją płachtą. Płacz opuszczonej dzieciny zdaleka już słuchać było i w tej chwili właśnie idąca ode dworu pani czy panna, skromnie ubrana, z parasolikiem w ręku, krzykiem dziecka przywabiona przez rów się chciała dostać do niego.
Hrabia jechał powoli, niepostrzeżony przez nią widział, jak z różnych stron zabiegając głęboki przekop chciała przebyć i zakłopotana u brzegu jego biegała.
Zbliżywszy się, mógł przekonać się, że to była osoba młoda, silnie zbudowana, zręczna, ale ze stroju wnieść było trudno, kto była. Nankinowy ranny szlafroczek z białemi obszewkami ją okrywał, takież trzewiczki czy buciki miała na małych nóżkach, i parasolik do tego stroju dobrany. Przeszkadzało jej i to, że miała książkę pod ręką i pęk uzbieranych roślin w dłoni.
Widząc ją tak zakłopotaną losem dziecka, które krzyczało coraz głośniej a matka go dosłyszeć nie mogła, hrabia nie namyślając się konia wstrzymał, skinął na sługę, zsiadł z niego i pieszo zbliżył się do nieznajomej.
Dopiero teraz go spostrzegła i zarumieniła się nieco, zdziwiona. Gdy główkę podniosła, hrabia ujrzał twarzyczkę świeżą, ładną, z oczyma śmiało patrzącemi, z wyrazem łagodnym razem i energicznym. Panienka mogła mieć lat około dwudziestu, a wszystko w niej okazywało pochodzenie pańskie. Tylko dumy, wyszukanego nic i sztucznego w niej nie było. Hrabia śmiejąc się ukłonił się i prosił o pozwolenie przyjścia w pomoc do przebycia rowu.