Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

luszom, gdy od pokoju, który jadalnią poprzedzał, dał się głos męzki słyszeć.
Wszyscy mu się z uwagą przysłuchiwać zaczęli — usiłując rozpoznać, czyj był, czy nadchodzący należał do towarzystwa lub był zbłąkanym jakimś szlachetką, co sobie zapóźno obiad przypomniał.
Hrabia Sławek, który w braku innych zdolności ucho miał doskonale, żwawo poszedł do drzwi, i — zawsze śmiały — otworzył je, spojrzał, zwrócił do swoich, mrugając z uśmiechem.
— O wilku mowa!!
Usłyszawszy to Zenio, tak żwawo zerwał się z kanapy, iż krzesło, na którem nogi jego spoczywały, z łoskotem runęło. Toni wstał też i rozprostował się. — Barcik przejrzał w źwierciadle, książę stał, bardziej jeszcze sztywniejąc niż zwykle.
Dawszy jakiś znak swoim, Sławek z gracyą się przeginając, bo sądził, że takie balansowanie korpusem ogromnej budowie jego lekkości dodaje, otworzył drzwi i wpadł do bocznego pokoju.
Słychać było witanie się głośne, dosyć cichą na nie odpowiedź, potem szepty jakieś.
Oczy wszystkich na drzwi były zwrócone w oczekiwaniu niespokojnem. Ci, co już kapelusze w rękach trzymali, postawili je.
Spodziewano się zobaczyć tego wilka i ciekawość żywo była rozbudzona.
Upłynęła chwila dobra w niepewności — jakby się tam targowano. Potem powolne dały się słyszeć kroki, głos i śmiech hr. Sławka, drzwi się otwarły szeroko i tryumfujący poseł uwiódł do saloniku znanego nam hr. Augusta.