Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na to, że niepotrzebnie ogromne sumy wyrzuca na te bałamuctwa! My mu to właśnie do zarzucenia mamy!
— Tą razą jednak z nami być nie chciał a podał rękę przeciwnikom naszym.
— A! a! tak! odparł karciarz. To rozumiem. — Zapachła mu pewnie jakaś postępowa idea! Utopista! utopista! To się tłumaczy!! Ale jakże to było?
Toni już wciągnięty, przekonawszy się, że hrabiowie wcale strony obżałowanego brać nie myśleli, zaczął szeroko i długo rozpowiadać o programie, który spełzł na niczem. Napomknął też ale z dyskrecyą wielką o pięknej Bercie złotowłosej.
W tej jednak części opowiadania swego umiarkowany był i nie obwiniał hrabiego, dając do zrozumienia, że prawdopodobnie jakieś inne matrymonialne projekta były powodem zerwania z piękną Bertą.
Z wielką ciekawością słuchali oba hrabiowie, lecz gdy przyszło do powieści o Bercie, zamknęli usta i ostygli.
Toni postrzegłszy, iż za daleko się puścił, ostrożnie i uniewinniając, łagodząc, tłumacząc... rzecz swą zakończył.
Znowu widać było między słuchaczami kilkakroć przelatujące wejrzenia jakieś.
— Prawdę rzekłszy — odezwał się koniarz, — Gucio nas listami zaprosił, abyśmy go odwiedzili, obiecując nam polowanie, ale... Z tego, co pan mówisz, ledwieby nie można posądzać go, że zaprosił nas w innym celu. Chce się może naradzić o swem położeniu i stosunkach.
— Bardzo być może — potwierdził drugi — i mnie to tak wygląda.