Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawie z nikim — rzekł. — W początkach szło to nieco lepiej, mieliśmy nadzieję bliższych stosunków. Później, nie wiem... jakieś nieporozumienie...
Nie dokończył zapytany i urwał nagle. Hrabiowie spoglądali po sobie znacząco, a karciarz, który był otwartszego charakteru zawołał:
— Nie żenujże bo się — mów nam pan otwarcie. My naszego Gucia dobrze znamy, umiemy go cenić, ale i wady nie są dla nas tajemnicą? Cóż? popstrykał się! Ale to ciekawa historya, bądź nas pan łaskaw objaśnić.
Toni wąsa pokręcił i głowę nieco w ramiona wcisnął.
— Delikatna materya! — szepnął — Ja osobiście mało w tych sprawach miałem udziału, co wiem, to od ludzi, którzy są zażaleni. Zatem różne pogłoski chodziły... i...
— Ale, otwarcie! prosimy! — dodał uderzając go po kolanie karciarz. — Mów pan, to od nas nie wyjdzie. Dobrze jest, byśmy jadąc do niego, wiedzieli, jak tu stoi — to się na coś przydać może.
— W istocie bo — wtrącił Toni — trudno oznaczyć nawet, w jaki sposób do tego nieporozumienia przyszło. Głównie, jak mi się zdaje, przyczyniła się do tego projektowana tu instytucya, stowarzyszenie mające ekonomiczne i społeczne zadanie, ważne dla kraju, do którego hr. August przyczynić się nie chciał. Tem zraził od siebie!
Hrabia koniarz zaczął się śmiać.
— Zlituj się pan! — zawołał — żeby do jakiego stowarzyszenia, mającego cel publiczny, nie chciał należeć! On! to coś niepojętego. Ale on właśnie choruje