Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odwrócił się do Toniego.
— Jakże pan znajdujesz, możnaby połatać tę sprawę i przywrócić Guciowi dobre porozumienie ze współobywatelami? Wiem, że Augustówkę cichą lubi a pobyt w niej może się stać nieznośnym, jeśli potrwa taki ostracyzm.
Toni, który przewidywał, że może odegrać pewną rolę, ale sam na siebie odpowiedzialności całej brać nie chciał, odparł po namyśle:
— Wie hrabia co? Zdaje mi się, że byłaby to wielka dla stron obu przysługa, gdyby lepsze, poufalsze stosunki przywrócić się dały. Ale ja — cóż ja? Sam przez się nie mam tej powagi, jakiej tu potrzeba. Hr. Zenia, nie wiem, czy panowie znają.
— Ale! jakżeż! — zawołali oba. — Zmiłuj się, kto go nie zna? Tego, co go prezesem zowią?
— Zamiast tu siedzieć wieczorem, dodał Toni, gdybyśmy się przeszli tylko przez kawałek ulicy i rynek do restauracyi na doskonałą herbatę? Zenio tam jest, grają wista z księciem Edziem i Bercikiem...
Oba hrabiowie wstali niezmiernie radzi, że się w hotelu siedząc nudzić nie będą.
Chodżmy!
Toni prowadził, rad z siebie...
W osobnym pokoju siedział Zenio w istocie, w munsztuczku ze trzciny paląc doskonałe cygaro... rozpięty i bez chustki.
Wejście dwóch hrabiów, dawno tu nie widzianych, sprawiło mu nie małą sensacyą. Wstali wszyscy, witając ich wielce uprzejmie.
Tknęło może kogo, iż mogli być wezwani na połatanie stosunków z dziedzicem majoratu.